Na niemieckiej ziemi żył dominikanin rodem ze Szwabii, który zapragnął zostać i być nazywanym Sługą Mądrości Przedwiecznej – oby jego imię znalazło się w księdze żyjących! (…).
Duchowe dziej Sługi zaczęły się w osiemnastym roku jego życia. Mimo iż wtedy od pięciu już lat nosił habit, jego duch był ciągle jeszcze rozproszony. Bóg ustrzegł go wprawdzie od występków, które by mogły pozostawić plamę na jego dobrym imieniu, ale jemu samemu wydawało się, że nie wzniósł się ponad przeciętność. Otrzymał jednak od Boga ostrzeżenie i pod jego wpływem, zawsze kiedy się zwracał ku rzeczom rozbudzającym jego pragnienie, odczuwał niezadowolenie. Wydawało mu się też, że jego niestałe serce w czym innym by mogło znaleźć ukojenie, a przy jego niespokojnym usposobieniu było mu bardzo ciężko na duszy. Stale natrafiał na przeciwności, i nie mógł sobie z nimi poradzić, aż wreszcie miłosierny Bóg dokonał w nim nagłego nawrócenia i sam go od nich uwolnił. Zdumiewano się raptowną przemianą, jaka w nim nastąpiła. Jeden mówił to, drugi co innego, lecz nikt nie wiedział, co się w rzeczywistości stało gdyż źródłem owej nagłej zmiany było tajemne Boże oświecenie.
Gdy doświadczył tego Bożego działania, zaraz potem rozpoczęły się w nim zmagania, podczas których Nieprzyjaciel jego zbawienie chciał go skierować na błędną drogę. A były one takie: Pochodzące od Boga wewnętrzne poruszenie pobudzało go do dobrowolnego odwrócenia się od wszystkiego, co by mogło wyrządzić mu szkodę. Ale pokusa ciągnęła go w przeciwną stronę i takie rodziła w nim myśli: „Dobrze się zastanów, bo łatwo jest zacząć, lecz trudno dokończyć”. Wewnętrzny głos przyrzekał mu moc Bożą i wsparcie, głos przeciwstawny przekonywał, że Bóg niewątpliwie może mu dopomóc, ale nie wiadomo, czy zechce. Wtedy przypomniało mu się coś, co go utwierdziło w jego przekonaniu, a mianowicie to, że łaskawy Bóg dobrymi obietnicami swoich Boskich ust potwierdził szczerą wolę dopomagania tym wszystkim, którzy rozpoczynają w Jego Imię.
Gdy w tym sporze zwyciężyła łaska, Nieprzyjaciel pod postacią jakiegoś przyjaciela, przyszedł doń ze swą pokusą i dał mu następującą radę: „Popraw się – to niezły pomysł, ale nie bądź dla siebie zbyt surowy. Na początku wykaż dużo umiaru, byś mógł dojść do celu. Dobrze jedz i pij, nie odmawiaj sobie niczego, byleś tylko się wystrzegał grzechów. Bądź wewnątrz tak dobry, jak tylko chcesz, ale unikaj przesady, by nie przestraszyć kogoś z zewnątrz. Mówi się przecież: «Gdy dobre serce, takie też wszystko inne». Możesz przecież bawić się z drugimi, a mimo to być dobrym. Królestwo niebieskie jest otwarte także dla tych, którzy w tym życiu nie stosują tylu ćwiczeń”. Takie i tym podobne nękały go wówczas myśli i słowa.
Ale odezwała się w nim również Mądrość Przedwieczna i w tych słowach odrzuciła zwodnicze rady: „Wymknęło się mu to, co uważał już za swoją zdobycz. Kto rozpieszczone i zbuntowane ciało usiłuje poskromić łagodnymi sposobami, ten musi się dobrze zastanowić. Kto nie chce się wyrzec świata, a równocześnie pragnie być doskonałym sługą Bożym, ten się porywa na rzeczy niemożliwe i fałszuje samą Bożą naukę. Dlatego, jeśli chcesz unikać umartwień, wyrzeknij się również marzeń o zbożności”.
Walka ta trwała dość długo, aż wreszcie Sługa zdobył się na odwagę i zerwał zdecydowanie ze swym dotychczasowym życiem. Pierwszym umartwieniem, jakie zadał swemu niestałemu sercu, było zerwanie z wesołym towarzystwem. Gdy przewagę brała jeszcze natura, zdarzało się, że wracał i szukał wytchnienia pośród dawnych towarzyszy. Ale zazwyczaj było tak, że przychodził do nich wesoły, a odchodził smutny, ponieważ ich rozmowy i rozrywki nie bawiły go, jego zaś dla nich były nie do zniesienia. Gdy przychodził do nich, próbowali nieraz zachwiać jego decyzją. Jeden mówił: „Cóż to znowu za dziwactwa?” Drugi dodawał: „Żyj jak wszyscy, to najpewniejsza droga”. Ktoś inny zauważał: „Dobrze się to na pewno nie skończy”. I tak każdy coś miał do powiedzenia, on zaś milcząc jak niemowa myślał sobie: „Pomóż mi, Boże najłaskawszy! Najlepiej byłoby uciec. Gdybyś był tych słów nie słyszał, nie mogłyby ci zaszkodzić”.
Szczególną udrękę sprawiało mu to, że nie miał nikogo, kom by się mógł zwierzyć ze swym cierpieniem, kto by w podobny sposób szukał takiego życia, do jakiego on został powołany. Chodził wiec udręczony i oschły, swoje samozaparcie przeżywał w odosobnieniu, aż do chwili kiedy zalała go wielka słodycz.
(Życie [fragm.], bł. Henryk Suzo)
Dodaj komentarz