Pewnego zimowego dnia, gdy bł. Anna Maria Taigi – w towarzystwie ks. Natali – przechodziła obok jednego z rzymskich kościołów, zauważyła na ulicy młodego, prawie już nagiego mężczyznę, z wychudzoną twarzą i zapadniętymi oczami. Płakał z zimna i głodu. Pokryty nieczystościami, wyglądał jak cień człowieka. Przechodnie omijali go wielkim łukiem, niczym kogoś dotkniętego zarazą. Anna podbiegła do niego, wzięła go za rękę i zaprowadziła do swojego domu; ogrzała, umyła i dała czyste ubranie; nakarmiła. Po tym, jak przywróciła go do normalnego stanu, obdarowała jałmużną i pożegnała pośród tysięcznych oznak szacunku, tak że, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa, młodzieniec odszedł z płaczem.
Innym razem, będąc niedaleko rzymskiego kościoła Santa Maria della Consolazione, natknęła się na ubogą kobietę, która leżała rozciągnięta na drodze. Z jej ust wydobywała się piana. Przechodziła właśnie atak padaczki. Mijający ją przechodnie stronili od tego widoku odwracając głowy. Anna podeszła do chorej, wytarła jej ślinę, pomogła się podnieść po czym poszła do pobliskiego sklepu kupić dla niej orzeźwiający napój. Okazane miłosierdzie jest zaraźliwe. Wielu ludzi przystanęło, ktoś zainicjował dobrowolną zbiórkę, z której dochód przekazano ubogiej kobiecie. Anna dyskretnie usunęła się z tłumu i weszła do kościoła. Wpadła w ekstazę pośród której usłyszała głos Jezusa: – „Dziękuję ci, córko moja, za troskę, którą Mi okazałaś”.
(Polub jako pierwszy)
(1 głosów, średnio: 1,00 na 1)
Panie, strzeż mnie zawsze w Twojej miłości, tak jak dziecko jest chronione we wnętrzu swej matki. Tam nie potrzebuję niczego ani do jedzenia, ani do picia; jest ukryte przed każdym niebezpieczeństwem; przy swojej matce ma wszystko. I mnie także niczego nie braknie, jeśli będziesz mnie strzegł, Panie, w Twojej miłości. Nie pragnę nic innego, jak być Twoją, nie chcę nigdy wyjść z Ciebie, Jak dziecko staje się kruche i bezradne, kiedy wychodzi z łona matki, ja także byłabym nieszczęśliwa, gdybym wyszła z Ciebie. Chroń mnie, Panie, w Twoim łonie, strzeż mnie we wnętrzu Twej miłości.
Pewien Król żalił się na łożu śmierci: – Oto muszę opuścić moje królestwo i udać się do kraju, gdzie nikogo nie znam!
Wyznaję teraz jeszcze w ogóle, że od lat 12, od odstąpienia mego od wiary świętej, całe moje życie było we mnie przytłumianiem, wyniszczaniem dobrego, krzewieniem we mnie złego. Ciągle wzrastał egoizm umysłowy i cielesny; [miejsce] prawdziwej miłości, doskonałości Boga i bliźniego, brała coraz większa pożądliwość ducha i ciała, coraz większy nieład w myślach i w czynach, coraz większe zamiłowanie w grzechach śmiertelnych: