Drogi Jezu, pomóż mi rozsiewać Twoją woń wszędzie, gdzie pójdę.
Wypełnij moją duszę Twoim duchem i życiem.
Przeniknij i weź w posiadanie całą moją istotę, tak by moje życie było jedynie promieniowaniem Twojego życia.
Świeć poprzez mnie i bądź tak we mnie, aby każda dusza, z którą się zetknę, poczuła Twoją obecność w mojej duszy.
Niech [ludzie] patrzą na mnie i niech widzą już nie mnie, ale tylko Jezusa!
Zostań ze mną, a wtedy ja zacznę świecić tak, jak Ty świecisz, żeby świecić tak, aby być światłem dla innych.
To światło, Jezu, całe będzie Twoje; nic z niego nie będzie moje.
To będziesz Ty świecący na innych przeze mnie.
Pozwól mi więc wychwalać Cię tak, jak Ty najbardziej uwielbiasz, przez promieniowanie na ludzi wokół mnie.
Pozwól mi głosić Cię bez wygłaszania kazań, nie słowami, ale własnym przykładem, zaraźliwą siłą i pełnym współczucia wpływem tego
co robię, widoczną w moim sercu pełnią miłości, którą niosę dla Ciebie.
Amen.
(Pójdź, bądź moim światłem [fragm.], bł. Matka Teresa z Kalkuty)
(Polub jako pierwszy)
Wiem z opowiadania mamy i kuzynki Stanisławy Sowiny, że Służebnica Boża bardzo kochała modlitwę, ustawicznie była zajęta Bogiem. Podczas ostatniej choroby zrezygnowała z lepszego mieszkania i nie przyjęła zaproszenia mamy i Sowiny, aby przeniosła się do nich na zamieszkanie, a to dlatego, że ich mieszkanie było oddalone od kościoła, a ciocia zwykła była chodzić codziennie na Mszę św. i codziennie przyjmować Komunię św. O ile pamiętam rozmowy Służebnicy Bożej dotyczyły zawsze rzeczy Bożych. Kiedy przychodziła do nas i rozmawiała z nami to każde zdanie tchnęło Bogiem.
(4 głosów, średnio: 1,00 na 1)
Nieraz myślałam, Panie mój, jak to smutno, że Ciebie nie można widzieć i że serce przepełnione uczuciem miłości, lęku lub trwogi nie może przytulić się do Ciebie i tam znaleźć to uciszenie, upewnienie, którego serce potrzebuje. Ale wczoraj i dzisiaj doświadczyłam tego, że chociaż Cię nie widzę oczyma ciała, ani do Człowieczeństwa Twego przytulić się nie mogę, gdy w duchu rzuciłam się do nóg Twoich i objęłam je, takiego doznałam nasycenia, takiego szczęścia, takiej pełności, jak gdybym do Ciebie tu na ziemi żyjącego tuliła się (…) Z Osoby Twej Boskiej płynęła łaska oczyszczenia, uświęcenia, zbawienia.
Wierzymy, że Jego św. Opatrzność nie zapomina o maleńkiej muszce, a więc ufajmy, a Bóg uśmierzy burze i nawałnice jednym skinieniem swej Boskiej prawicy. Jesteśmy w ręku Boga, który jest Panem wszystkich mocarzy tej ziemi, toteż nie obawiajmy się niczego, jak tyko grzechu, bo tylko grzech przynosi prawdziwą szkodę, gdyż gubi duszę. (…)
W naszym stuleciu, podobnie jak w innych epokach dziejów, konsekrowani mężczyźni i kobiety dali świadectwo o Chrystusie Panu, składając dar z własnego życia. Wielka ich rzesza – chroniąc się w katakumbach przed prześladowcami reżimów totalitarnych lub przed przemocą, zmagając się z trudnościami, jakie stawiano ich działalności misyjnej, służbie ubogim, opiece nad chorymi i odrzuconymi – przeżyła i przeżywa swoją konsekrację przez długotrwałe i heroicznie znoszone cierpienie, a często przez przelanie własnej krwi, upodobniwszy się całkowicie do ukrzyżowanego Chrystusa. Kościół uznał już oficjalnie świętość niektórych z nich i czci ich jako męczenników Chrystusa. Oni wskazują nam swoim przykładem drogę, orędują za nami, byśmy umieli dochować wierności i oczekują nas w chwale. Powszechne jest pragnienie, aby pamięć o tak licznych świadkach wiary utrwaliła się w świadomości Kościoła i stała się zachętą do kultu i do naśladowania.