Judasz popełnił wielki grzech sprzedając Chrystusa za trzydzieści srebrników, ale postąpił jeszcze gorzej sądząc, że jego wina jest zbyt wielka, by mogła być darowana. Żaden grzech nie jest zbyt wielki: skończona nędza, choćby nawet bardzo wielka, zawsze będzie mogła być zakryta nieskończonym miłosierdziem. I nigdy nie jest za późno: Bóg nie nazywa się ojcem, ale w dodatku ojcem syna marnotrawnego, który dostrzega nas, kiedy jesteśmy jeszcze daleko, który wzrusza się miłosierdziem, biegnie i rzuca się nam na szyję, i całuje nas czule. I nie powinna nas przerażać ewentualna burzliwa przeszłość. Burze, które były złem w przeszłości, teraz stają się dobrem, jeśli dopingują nas do poprawy, do zmiany; stają się klejnotem, jeśli ofiarujemy je Bogu dając Mu sposobność przebaczenia.
Ewangelia wśród przodków Jezusa wymienia cztery kobiety, z których trzy były nie całkiem godne polecenia: Rahab nierządnicę, Tamar, która miała syna ze swoim teściem Judą, i Batszebę, która cudzołożyła z Dawidem. Jest tajemnicą pokory, że te kobiety zostały przyjęte przez Chrystusa, że zostały dopuszczone do Jego genealogii, ale także – sądzę – jest to w ręku Boga argument uspokajający dla nas: możecie zostać świętymi, jakakolwiek byłaby historia waszej rodziny, temperament i krew, wasza osobista przeszłość! (…)
Byłoby jednak błędem czekać, odkładać wciąż na później. Kto wchodzi na drogę „później”, wyjdzie na drogę „nigdy”. (…)
Nadzieja oparta jest na dobroci Boga, która objawia się zwłaszcza w postępowaniu Chrystusa, nazwanego w Ewangelii „przyjacielem grzeszników”. Jakie są wymiary tej przyjaźni, wiadomo: gdy ginie jedna owca, Pan idzie jej szukać, aż ją znajdzie; a gdy znajdzie, kładzie na swoje ramiona i radosny niesie do domu, i mówi wszystkim: Większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.
Samarytanka, jawnogrzesznica, Zacheusz, łotr ukrzyżowany po prawicy, paralityk i my sami byliśmy tak potraktowani, szukani i znalezieni. I to jest zadziwiające!
(List do Karola Péguy, Sierpień 1971 [fragm.], sł. Boży Papież Jan Paweł I)