Około godziny piątej byłam sama przy niej. Twarz jej nagle się zmieniła, zrozumiałam, że to ostatnia agonia. Gdy Zgromadzenie weszło do infirmerii, powitała wszystkie siostry uśmiechem pełnym słodyczy. Trzymała swój krucyfiks i nieustannie nań spoglądała. Ponad dwie godziny straszliwe rzężenie rozdzierało jej piersi. Twarz jej zsiniała, ręce stały się fioletowe, nogi miała zlodowaciałe i drżała na całym ciele. Pot kroplisty obficie wystąpił jej na czoło i dużymi kroplami spływał po twarzy. Stale zwiększająca się duszność sprawiała, że oddychając wydawała czasem mimo woli słabe okrzyki.
Przez cały ten czas, tak pełen dla nas udręki, słychać było przez okno – ogromnie cierpiałam z tego powodu – świergot rudzików i innych ptaszków, ale taki głośny, taki bliski i taki długi! Prosiłam Boga, żeby im kazał zamilknąć, ten koncert ranił mi serce i bałam się, że męczy naszą biedną małą Teresę.
W pewnym momencie usta jej wydały się tak wyschnięte, że siostra Genowefa, chcąc jej ulżyć, przyłożyła jej do warg kawałek lodu. Przyjęła to uśmiechając się do niej w sposób, którego nigdy nie zapomnę. To było jakby ostatnie pożegnanie.
O godzinie szóstej, gdy zadzwoniono na Anioł Pański, patrzyła długo na figurę Najświętszej Panny.
Wreszcie kilka minut po siódmej, gdy Nasza Matka odprawiła Zgromadzenie, westchnęła: – „Matko moja, czy to jeszcze nie konanie? Czy nie umrę?”.
– „Tak moja mała, to konanie, lecz Pan Bóg chce je może przedłużyć o kilka godzin”. Odrzekła z odwagą: – „A więc dobrze…dobrze… O, nie chciałabym krócej cierpieć…”.
Patrząc na swój krzyż: – „Kocham Go… Mój Boże, kocham Cię…”.
Nagle wypowiedziawszy te słowa, opadła powoli do tyłu, z głową przechyloną na prawo. Nasza Matka kazała natychmiast zadzwonić w dzwon infirmerii, aby z powrotem wezwać Zgromadzenie. „Otwórzcie wszystkie drzwi” – powiedziała. Te słowa miały w sobie coś uroczystego i przyszło mi na myśl, że Pan Bóg w niebie mówi je swoim aniołom.
Siostry zdążyły uklęknąć dookoła łóżka i były świadkami ekstazy małej świętej umierającej. Twarz jej przybrała barwę lilii, jaką miała w pełni zdrowia, oczy jej jaśniejące szczęściem i radości utkwione były w górze. Siostra Maria od Eucharystii podeszła do niej ze świecą, żeby zobaczyć z bliska jej niebiańskie spojrzenie. Przy świetle powieki jej nawet nie drgnęły. Ta ekstaza trwała mniej więcej przez czas jednego Credo, potem oddała ostatnie tchnienie.
Po śmierci zachowała uśmiech. Była zachwycająco piękna. Tak mocno trzymała swój krucyfiks, że trzeba go było wyrwać jej z rąk przed pochowaniem jej.
(Żółty Zeszyt, s. Agnieszka od Jezusa OCD)
– „Czuję, że teraz odpocznę. Ale czuję przede wszystkim, że teraz zacznie się moje posłannictwo, posłannictwo pociągania dusz do miłowania Boga, tak, jak ja Go miłuję, wskazywania im mojej małej drogi. Jeśli Pan Bóg spełni moje pragnienie, moje niebo będzie – aż do końca świata – na ziemi. Tak, chcę, aby moje niebo polegało na czynieniu dobrze na ziemi. To nie jest niemożliwe, skoro nawet aniołowie, pogrążani w wizji uszczęśliwiającej, czuwają nad nami.
Nie mogę sobie pozwolić na radowanie się, nie chcę odpoczywać, póki są dusze, które trzeba zbawić… Ale kiedy anioł powie: «czasu więcej nie będzie», wtedy spocznę, będę się radowała, gdyż liczba wybranych będzie już wypełniona i wszyscy będą zażywać radości i odpoczynku. Moje serce drży, gdy o tym myślę…
Pan Bóg nie dawałby mi pragnienia czynienia dobrze na ziemi po śmierci, gdyby nie chciał tego pragnienia zrealizować. Dałby mi raczej pragnienie spoczywania w Nim.”
(św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza)
(3 głosów, średnio: 1,00 na 1)
Jaką wielką radość odczuwał święty Symeon, widząc i trzymając na ręku Dziecię – przekracza ona wszystko, co dałoby się powiedzieć. (…) Kiedy Go ujrzał przed sobą i wziął na ręce, poznał z natchnienia Ducha Świętego, że w tym drobnym ciałku mieści się cały majestat Boga, i widział obok Syna Matkę: cóż odczuło wtedy jego pobożne serce na widok dwóch takich świateł i poznając takie cuda? (…)
Cierpienia fizyczne srogo przywaliły mnie, ale i boleść z obrazy Pana Boga odpowiednio. A moje kochane udręczenia! – bo mi je tak Pan Jezus kazał nazywać. O, jakże się bardzo wzmogły! Nic nie wiedziałam, gdzie się znajduję, bo tak bardzo byłam ogarnięta miłością i tym, co Pan Bóg od ludzi cierpi. Tak mile Pan Jezus mówił do mojej biednej duszy: „Pozostań tu, pozostań tu moja maleńka! Ja już tak długo czekałem na ciebie. Powiedz i powierz się Sercu Mojemu. Ja je zapalę, Ja je oczyszczę, Ja je udoskonalę, Ja napełnię ogniem i żarem, zniszczę to, co Mnie w nim się może nie podobać. Pozostań tu u stóp mojego Boskiego Serca [w Najświętszym Sakramencie] jak najdłużej!”.
Zastanawiajmy się wszyscy bracia nad słowami Pana: Miłujcie nieprzyjaciół waszych i dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą (por. Mt 5, 44), bo Pan nasz Jezus Chrystus, w którego ślady powinniśmy wstępować (por. 1 P 2, 21), nazwał przyjacielem swego zdrajcę (por. Mt 26, 50) i oddał się dobrowolnie tym, którzy Go ukrzyżowali.
Bóg powiedział do pogrążonej w ekstazie Katarzyny: „Cierpienie, które znosi stworzenie, dopóki jest w ciele śmiertelnym, nie jest dostateczne samo z siebie do zadośćuczynienia winie i karze, jeśli już nie jest zjednoczone z miłością i z prawdziwą skruchą, i z odrazą grzechu.
(Polub jako pierwszy)